aaa4
Sierotka Marysia
Dołączył: 28 Kwi 2017
Posty: 4
Przeczytał: 0 tematów
Ostrzeżeń: 0/4
|
Wysłany: Pon 15:28, 09 Kwi 2018 Temat postu: cieplo |
|
|
-Przykro mi, sir - powiedzial gluchy straznik wychodzac. - Przyzwyczai sie pan.
ROZDZIAL 3
Piera Valtorskar wyjechala z Aisnar dziewietnastego grudnia 1827 roku, pod szarym niebem. Pod szarym niebem rodzinny powoz jechal z turkotem kol na poludnie, drogami Marchii Zachodnich, a kiedy przejezdzal przez wioske Vermare, lezaca wysoko u podnozy gor, szare niebo nagle opadlo ciezkimi, gestymi, bezdzwiecznymi platkami, wypelniajacymi cale powietrze, bielac tluste zady koni, futrzana czape woznicy i skrywajac dalsza droge. Z wielkim wysilkiem Piera opuscila okno, zeby wystawic reke i poczuc dotyk zimy.-Ojej, zamarzniemy na smierc, och, zamknij okno, och, wloz rekawiczki! - zawolala kuzynka Betta Berachoy.
Betta przyjechala sama powozem do Aisnar po Piere, poniewaz na tydzien przed wyjazdem hrabia Orlant ciezko zachorowal na bronchit. Zamierzal spedzic swieta u Belleyninow, ale kuzynka Betta pojechala bardzo chetnie, naprawde, bowiem na mysl, ze to biedne dziecko mialoby wracac samo w powozie, jak tlukacy sie w tykwie groszek, nawet jesli stary Godin jest godzien najwyzszego zaufania... W kazdym razie kuzynka Betta byla tak zdenerwowana, ze Piera zamknela okno, mruczac tylko:
-W Aisnar nigdy nie pada snieg.
-Och, niemozliwe, na pewno pada. Ciepla fontanna na pewno wszystko roztapia, to dziwne, prawda? Ojej, lezy gesto... gdyby zasypalo nas na przeleczy... Z dala od jakiegokolwiek domu! - oczy kuzynki Betty lsnily.
Od czasu do czasu w Portacheyce pojawialy sie romanse, bedace strawa bardziej pobudzajaca ducha niz "Nowa Heloiza", a kuzynka Betta czytala je namietnie i chociaz mozliwosc zasypania sniegiem na gorskiej drodze nie byla ani odlegla, ani. przyjemna, wyrazenie "z dala od jakiegokolwiek domu" brzmialo tak powiesciowo, ze przyprawialo ja o dreszczyk emocji.
-Wiatr zwykle zmiata caly snieg z przeleczy nad Portacheyka, - wyjasnila Piera.
Kuzynka Betta juz odkryla, ze Piera zrobila sie w klasztorze stanowcza, mloda kobieta. Zawsze byla spokojna i na pewno nigdy nie czytala romansow.
Snieg nie sprawial klopotu koniom. Topnial, gdy tylko opadal na ziemie po locie przez miekkie, bezwietrzne powietrze. Dopiero kiedy poznym popoludniem dojechali do Portacheyki, zaczal sie utrzymywac na drodze, pokrywajac zarazem lodowatym lukrem dachy stromo polozonego miasta, podobnie jak cukiernik lukruje ciemny placek sliwkowy.
-Och, spojrz, spojrz - zawolala Piera z wielkim przejeciem - spojrz na gory, na snieg na dachach... - po czym zamilkla.
Widok zlociscie oswietlonych okien miasteczka skulonego pod wielkimi zboczami prawie ginacymi w wirujacym sniegu i zapadajacym zmroku, czarowny widok oswietlonych okien wsrod obcosci zimy naprawde ja zachwycil. Przez cala droge z Portacheyki w dol do jeziora cieszyla sie padajacym sniegiem i ciemnoscia, kryjaca przed nia sady, pola, gory, jezioro. Nie chciala ich widziec. Nie nalezaly do niej. Nawet wtedy, kiedy powoz wtoczyl sie na wylozony plytami dziedziniec za jej domem, nawet kiedy zobaczyla ojca, okutanego tak, ze wygladal jak poduszka, idacego ku niej z ramionami przyproszonymi sniegiem i wyciagnietymi dlonmi, powtarzala sobie w duchu: "Dlaczego przyjechalam do domu, dlaczego przyjechalam do domu!" A potem znalazla sie w objeciach ojca przyciskajacego ja do szorstkiego plaszcza i poczula na uchu zimny snieg z jego rekawa.
-Wszystko w porzadku, papo? Dobrze sie czujesz?
Post został pochwalony 0 razy
|
|